Warto mieć na uwadze, że Tokaj jest zagłębiem winiarskim, toteż w miarę zbliżania się do niego, teren stawał się coraz bardziej górzysty, a przy drodze dało się zauważyć pokryte winoroślami zbocza. W ogóle Węgry, to jakiś raj dla alkoholików, ale o tym może trochę później. Gdy dotarliśmy na ostatnią prostą, okolica przypominała mi Włochy, chociaż Dominik, który rzeczywiście odwiedził ten kraj, nie zgodził się ze mną, więc może po prostu jestem pojebany.
Sam Tokaj, to bardzo przytulne miasteczko turystyczne. Ładny ryneczek, fontanienki, dookoła winnice i stare domki z cegły. Nad wszystkim wznosi się wulkaniczna góra, o jakże przewrotnej nazwie "Tokaj". Klimat bardzo rodzinny, nadmorski. Miasteczko idealne na odprężenie się w promieniach cieplutkiego węgierskiego słońca.
Jeśli wybieracie się do Tokaju na weekend, upewnijcie się, że macie w kieszeni lokalną walutę - Forinty. My dotarliśmy tam w sobotę. Jedynym miejscem na kupienie Forintów w tokaju, jest lokalny bank, zamknięty na weekendy. Był to jednak pretekst, żeby zwiedzić miasteczko, gdyż musieliśmy się wybrać do bankomatu. Część turystyczna Tokaju składa się głównie z długiego deptaku. Po jego obu stronach na zmianę: sklep z winem, restauracja, spożywczy (zamknięty w Sobotę). Przy akompaniamencie bełkotliwych pieśni pijaczków sączących białe wino z dwulitrowych, plastikowych butelek, wyruszyliśmy po tzw hajs (pieniądze), po czym zdecydowaliśmy się zjeść w końcu prawdziwy obiad.
Z tego miejsca chciałem wyrazić swoje niezadowolenie związane z restauracją przy hotelu MILLENIUM. Chociaż gulasz wołowy, z drobnymi kluskami był całkiem smaczny, to przybytek ten zostawił w nas po sobie raczej negatywne emocje. Jedyną osobą, która mówiła tam po angielsku był kierownik - Turas. Rzeczony p
rzedstawiciel mniejszości narodowej ociulał nas wmawiając, że zjedliśmy właśnie BIG PORTION, w momencie gdy ewidentnie zamówiliśmy porcję małą.
Po obfitym - według Turasa - posiłku, postanowiliśmy za resztę pieniędzy zakupić jakieś miejscowe wino. Ze względu na małe fundusze, wybór padł na najtańsze - Tokaj. Jak się później dowiedzieliśmy, był to jednak błąd. W Tokaju, Tokaj kosztował nas ponad 700 Forintów (około dwóch Euro), w normalnych miejscowościach kosztuje ono około 300, więc jeśli wasz fundusz jest tak samo ograniczony jak nasz, polecam zaopatrzyć się w alkohol trochę wcześniej.
Po wypiciu winka, przyszła pora na rozbicie obozu. Przekroczyliśmy rzekę, minęliśmy prawdziwe pole kempingowe i rozłożyliśmy namiot na jakimś polu za krzakami. Bardzo polecam tę miejscówkę, właściwie nikt się tam nie zapuszcza.
Powoli zapadała noc. Z drugiej strony rzeki dało się usłyszeć coraz głośniejsze śmiechy i krzyki turystów, którym wino najpewniej stopniowo zamieniało się miejscami z płynem mózgowo-rdzeniowym. Ze względu na puste kieszenie, nie byliśmy w stanie dołączyć się do zabawy, postanowiliśmy więc wziąć kąpiel. Do tego celu udaliśmy się nad rzekę przepływającą przez Tokaj. Wyglądała na niezbyt czystą i pachniała wcale nie lepiej (jebała), jednak komfort psychiczny po takiej kąpieli był porównywalny z klasyczną wanienką.
Następnego dnia zostawiliśmy plecaki w informacji turystycznej i wybraliśmy się na podbój szczytu góry Tokaj. Chociaż nie jestem entuzjastą wchodzenia pod góre jak debil, postanowiłem się poświęcić i pokonać te, jakby to powiedział Prezydent Donald Trump "tremendous", 515 m.n.p.m. Okazało się, że było warto. Miasteczko z tej wysokości wyglądało bardzo imponująco. Dodatkowo mieliśmy okazję obserwować start paralotniarzy, co sprawiło na mnie większe wrażenie niż się spodziewałem. Oglądając sobie zdobywców przestworzy, zajadałem się ostatnim w tej podróży Gulaszem Angielskim. Muszę wam się przyznać, że nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zatęsknię za tym przysmakiem, jednak w świecie południowej Europy na próżno szukać konserwy z zawartością mięsa powyżej 50%, o czym już w krótce mieliśmy się okazję przekonać.
Robiło się już późno, więc zeszliśmy z góry, aby wyruszyć w dalszą drogę. Kierunek - Gyongyos.
Z niecierpliwością czekam na następne opowiastki :)
OdpowiedzUsuń